Czas na stolicę Sao Tome e Principe – o nic nie mówiącej nazwie Sao Tome. Przepięknie położona nad morzem (właściwie oceanem). Długa nadmorska promenada. Okazałe wille kolonialne. Niestety wszystko strasznie zapuszczone. W 1975 r. Wyspy Św. Tomasza i Książęca odzyskały niepodległość . Portugalczycy w popłochu uciekli przed represjami zostawiając cały majątek. I tak to wygląda rzeczywiście. Wszystko obraca się w ruinę. Brak śladu działalności państwowej. Idąc promenadą z hotelu Miramar, mijamy wszelkie ministerstwa i budynki rządowe, sporo wojska. Jadąc przez wyspę często można spotkać żołnierzy wracających do swoich wiosek. Jest trochę hoteli, pensjonatów, trochę jadłodajni, barber . W centrum pałac prezydencki (była rezydencja gubernatora) i katedra. Jest tam fajnie, bo mieszkańcy raczej są laiccy. Są różne sekty chrześcijańskie i zgromadzenia, ale nie czuć żadnej ekstremy. Ludzie są wspaniali! Jeszcze nie zepsuci przez turystykę. Sama przyjemność. Waluta nazywa się dobra, a banknoty są bajecznie kolorowe! Z powodu bariery językowej wysypywaliśmy stosy banknotów i monet na stół, w EURO również. Mieli uczciwy stały kurs wymiany. Zawsze wydawali co grosza czyli eurocenta czy centyma raczej. W stolicy mnóstwo szkół i przedszkoli. Chyba mają spory przyrost naturalny, bo dzieci to z połowa populacji. Ale bardzo grzeczne dzieciaki, nie żebrzą, mówią dzień dobry i zawsze się uśmiechają. Zdarzały się malowidła czy plakaty o antykoncepcji i skrzyneczki z prezerwatywami za free. Dobrze! Widać działalność organizacji charytatywnych, zwłaszcza portugalskich. Zresztą kraj jest w ogromnej mierze uzależniony od pomocy międzynarodowej.
Promenada
Forteca
Ojcowie założyciele
Ten różowy, to pałac prezydencki.
Restauracja PIROGA. Pyszne jedzenie i urocza obsługa. Jedzenie jest bardzo świeże i proste. Bandziochy nam nieco spadły! zjedzcie rybę o nazwie CORVINA.
Trzeciego dnia Roca de Sao Joao Angolares czyli Leoncio i Panna Dziedziczka: Zajechaliśmy miejscowym busem z przyczepką na bagaże i przecieramy oczy ze zdumienia. Zaraz na pewno wyjdzie Leoncio biczować i poniżać Izaurę! Nikt nie mówi po angielsku. Czekaliśmy na tarasie na pokój. Wszystko na migi. Fajna ekipa hotelu. Pyszne jedzenie. Widok zapierający dech w piersiach! To jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłam (uprzedzając, potem tez byłam na w jednym z najpiękniejszych miejsc), a na pewno najpiękniejszy hotel. Sami oceńcie.
Przepięknie położona nad morzem (właściwie oceanem). Długa nadmorska promenada. Okazałe wille kolonialne. Niestety wszystko strasznie zapuszczone. W 1975 r. Wyspy Św. Tomasza i Książęca odzyskały niepodległość . Portugalczycy w popłochu uciekli przed represjami zostawiając cały majątek. I tak to wygląda rzeczywiście. Wszystko obraca się w ruinę. Brak śladu działalności państwowej. Idąc promenadą z hotelu Miramar, mijamy wszelkie ministerstwa i budynki rządowe, sporo wojska. Jadąc przez wyspę często można spotkać żołnierzy wracających do swoich wiosek. Jest trochę hoteli, pensjonatów, trochę jadłodajni, barber . W centrum pałac prezydencki (była rezydencja gubernatora) i katedra. Jest tam fajnie, bo mieszkańcy raczej są laiccy. Są różne sekty chrześcijańskie i zgromadzenia, ale nie czuć żadnej ekstremy. Ludzie są wspaniali! Jeszcze nie zepsuci przez turystykę. Sama przyjemność. Waluta nazywa się dobra, a banknoty są bajecznie kolorowe! Z powodu bariery językowej wysypywaliśmy stosy banknotów i monet na stół, w EURO również. Mieli uczciwy stały kurs wymiany. Zawsze wydawali co grosza czyli eurocenta czy centyma raczej. W stolicy mnóstwo szkół i przedszkoli. Chyba mają spory przyrost naturalny, bo dzieci to z połowa populacji. Ale bardzo grzeczne dzieciaki, nie żebrzą, mówią dzień dobry i zawsze się uśmiechają. Zdarzały się malowidła czy plakaty o antykoncepcji i skrzyneczki z prezerwatywami za free. Dobrze! Widać działalność organizacji charytatywnych, zwłaszcza portugalskich. Zresztą kraj jest w ogromnej mierze uzależniony od pomocy międzynarodowej.
Promenada
Forteca
Ojcowie założyciele
Ten różowy, to pałac prezydencki.
Restauracja PIROGA. Pyszne jedzenie i urocza obsługa. Jedzenie jest bardzo świeże i proste. Bandziochy nam nieco spadły! zjedzcie rybę o nazwie CORVINA.
Trzeciego dnia Roca de Sao Joao Angolares czyli Leoncio i Panna Dziedziczka:
Zajechaliśmy miejscowym busem z przyczepką na bagaże i przecieramy oczy ze zdumienia. Zaraz na pewno wyjdzie Leoncio biczować i poniżać Izaurę! Nikt nie mówi po angielsku. Czekaliśmy na tarasie na pokój. Wszystko na migi. Fajna ekipa hotelu. Pyszne jedzenie. Widok zapierający dech w piersiach! To jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłam (uprzedzając, potem tez byłam na w jednym z najpiękniejszych miejsc), a na pewno najpiękniejszy hotel. Sami oceńcie.
Miasteczko Angolares